TO JEST STARA STRONA! Kliknij >>> NOWA STRONA www
Toggle Bar

Doświadczenia Oli (43 lata)

Data: .

Wolontariuszka Ola

Hospicyjną wolontariuszką zostałam w lipcu 2013 r. Wtedy to postanowiłam pomagać pacjentom Hospicjum „Światło” w Toruniu. Wkrótce też zaczęłam odwiedzać pacjentów na oddziale stacjonarnym. Oddział posiada kilkanaście kilkuosobowych pokoi. Przebywają w nich ludzie obłożnie chorzy. Każdy z chorych potrzebuje obecności drugiego człowieka. Jeden chory chce rozmawiać tylko z członkami rodzin, inny ma ochotę rozmawiać z każdym. Są też tacy, którzy lubią pomilczeć.

Wchodząc na oddział nie wiedziałam, tak do końca, czego się spodziewać, ale miałam ogromną chęć niesienia ludziom pomocy. Czasami tylko karmiąc i mówiąc dobre słowo miałam wrażenie, że swoją obecnością przynoszę ulgę. Przychodziłam do hospicjum z myślą, że mogę pomóc, z nią też witałam się z chorymi, rozmawiałam, karmiłam ich. Każda z tych osób była inna. Każda z nich miała inny charakter, inne usposobienie, a często przeżywała też inny etap choroby.

Z perspektywy czasu zauważam, że wchodząc w środowisko hospicyjne nie myślałam o chorobie pacjentów. Traktowałam ich jak ludzi zdrowych. Przychodząc opowiadałam o sprawach przyziemnych, o życiu, o problemach dnia codziennego. Wiele osób zaczynało rozmowę i widziałam zmianę nastroju. Człowiek leżący cały dzień w łóżku, obłożnie chory, ma ochotę rozmawiać o czymkolwiek innym niż choroba.

Bywały chwile, kiedy pojawiał się temat śmierci. W zależności od stopnia znajomości, potrafiliśmy rozmawiać o niej na poważnie, ale też w żartach próbowaliśmy przegnać złe myśli. Jedna z moich pacjentek zadała mi wprost pytanie, co się stanie z jej ciałem, zaraz po jej śmierci. Czy zostanie przetransportowane czy będzie leżała w łóżku i gdzie? To są pytania zdawałoby się banalne, ale dla niektórych bardzo ważne. Jeden człowiek zdobędzie się na zadanie takiego pytania, z nadzieją na odpowiedź, inny dusi w sobie te czy inne myśli. Moim zadaniem jest więc być obok, a w miarę możliwości i szukać odpowiedzi na różne pytania.

Inną, szalenie ważną sprawą dla pacjentów jest ruch, oczywiście w miarę możliwości. Są chorzy, którzy nie wstają z łóżka, ale są też tacy, którzy mają siły, żeby usiąść na wózku inwalidzkim i wyjść na spacer. Spacery na terenie ośrodka stały się rytuałem. Latem jest okazja, żeby w miarę możliwości, ten czy inny pacjent wyszedł na świeże powietrze. Można nawet godzinę spędzić z chorym na dworze. Wówczas ma się wrażenie, że wraca mu zdrowie. W ten sposób, w ciągu kilku miesięcy udało mi się poznać kilka osób. Panią Basię, która lubiła wspominać czasy, kiedy wyjeżdżała z Polski i zwiedzała obce kraje. Panią Jolę, która lubiła żartować i była bardzo otwarta do ludzi. Pana Jarka, który miał twarde zasady i się ich trzymał. Panią Irenkę, która jest bezpośrednia i lubi się pośmiać.

Mój pobyt na oddziale trwał kilka miesięcy, po czym dostałam propozycję wolontariatu domowego. Moją pierwszą pacjentką była Agnieszka. Z uwagi na młody wiek, tj.dwadzieścia kilka lat, nie docierał do mnie fakt, że jej choroba jest już bardzo zaawansowana. Gdy się poznałyśmy miała w sobie dużo radości, ale też pokory. Miała również świadomość, że słabnie, że nie czuje się najlepiej. Odwiedzając Agnieszkę w domu, mogłam pomóc jej przygotowująć posiłek, porozmawiać i zobaczyć czym się interesuje. Była dziewczyną, która cały czas snuła plany na przyszłość. Niestety któregoś dnia dowiedziałam się, że Agnieszka jest za słaba, żeby pozostawać w domu. Zastałam ją na oddziale. Wtedy również nie docierało do mnie, że to jest kolejny etap jej ciężkiej choroby. Planowałam dalej się z nią spotykać i poznawać. Gdy odeszła, w ciągu tygodnia od objęcia opieką stacjonarną, miałam duży żal. Buntowałam się wewnętrznie, nie chciałam uwierzyć, że Agnieszki już nie ma. Nie mogłam się pogodzić z faktem, że tak młoda osoba przestała walczyć. Dziś z perspektywy kolejnych kilku miesięcy doświadczeń zauważam, że choroba, jaką jest nowotwór, po prostu wyniszcza. Na pewnym jej etapie chory, niezależnie czy jest młoda osobą czy starszym człowiekiem, jest już tak zmęczony walką, że zaczyna słabnąć.

Moją dewizą jest więc nie poddawać się i myśleć pozytywnie. Staram się pacjentom przynosić dobre słowo i uśmiech. Wierzę, że pozwala to ludziom chorym, na chwilę chociaż oderwać się od smutku, bólu i tego co nieuniknione.