Doświadczenia Karoliny (22 lata)

Moja „przygoda” z wolontariatem, bo tak poniekąd można ją nazwać, trwa od pierwszego roku studiów (obecnie kończę III roku). Już w gimnazjum i liceum myślałam nad jakimś wolontariatem lecz dopiero gdy przyjechałam do Torunia udało mi się zrealizować moje marzenie. W rodzinnej miejscowości, a pochodzę z Ostródy, nie było hospicjum ani podobnej placówki, dlatego też zaraz gdy tylko otrzymałam informację na temat Hospicjum „Światło” postanowiłam zaangażować się jego wolontariat. Na pierwszej rozmowie z koordynatorką wolontariatu jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że jest to dobra decyzja.
Działania jakie się wykonuję w hospicjum są przeróżne i zależą tak naprawdę od tego jakie potrzeby deklarują pacjenci. Dotychczas przede wszystkim pomagałam pacjentom ale parę razy pomagałam również w kuchni. Moim podstawowym zadaniem jest rozmowa z chorymi. Zdolność wsłuchania się w drugiego człowieka jest niezwykle ważna. Uświadomiłam to sobie właśnie w czasie wolontariatu w hospicjum, nadal też uczę się tej umiejętności, gdyż każdy człowiek jest inny, wymaga innego podejście i innych zachowań. Nawet gdy czasem wydaje mi się, że pacjent mnie nie rozumie, żyję w „swoim świecie” i wszystko mu jedno to przychodzi taki moment w którym okazuję się, że np. podając mu herbatę bez cukru czeka na cukier albo zaczynając jakiś temat nagle się ożywia i z chęcią, jeśli tylko jest do tego okazja, opowiada swoją historię. Inne działanie jakie realizuję to spacery, zarówno te na dworze gdy jest ładna pogoda jak i te w murach hospicjum. Moim częstym obowiązkiem jest również karmienie chorych. Zdarza się, że pacjenci nie chcą jeść i trwa to dosyć długo – wtedy uczę się pokory. Bywa też i tak, że chorzy jedzą ze smakiem i jeszcze czekają na dokładkę. Cieszą się gdy podaje im się obiad, zrobię herbatę bądź kawę. Gdy dostrzegam na twarzy chorego uśmiech, nawet mały, to wtedy cieszę się szczególnie mocno, że przychodzę do hospicjum i że choćby taki drobiazgiem mogę dać choremu trochę radości.
W prace wolontariackie angażuję się w hospicjum w piątki i cieszę się, że jest to akurat ten dzień. Wtedy to, o godzinie 11.00, odbywa się w hospicyjnej kaplicy Msza Święta. Jest ona okazją do spotkania chorych, personelu, wolontariuszy, rodziny i znajomych pacjentów. To niezwykle miły i cenny czas. Po mszy, a przed obiadem, gdy pozwala na to stan zdrowia chorych, spotykamy się w pokoju dziennym i pijemy wspólnie kawę lub herbatę.
Jeśli chodzi o chorych to w pamięci szczególnie zapadła mi pewna Pani, która dużo czytała i do hospicjum przyniosła wiele książek. Była bardzo mądra i można było z nią porozmawiać na każdy temat. Wśród jej książek były również „Muminki” Tove Jannsona. Dzięki tej Pani przypomniałam sobie lekturę swojego dzieciństwa, za co jestem jej szczególnie wdzięczna. Niestety nie zdążyłam jej za to podziękować, zmarła zanim to uczyniłam.
Na koniec chciałabym podzielić się odczuciami jakie pojawiają się u mnie gdy wchodzę w mury hospicjum i gdy je opuszczam. Wchodząc każdorazowo odczuwam niepewność, wahanie i zaciekawienie, nie uległo to zmianie nawet po blisko 3 latach zaangażowanie. Wychodzą zaś, po kilku godzinach spędzonych z chorymi, czuję radość, poczucie wypełnionej misji, czasem lekki smutek. Jest to również okazja do refleksja nad sobą i zapomnienia o własnych, teraz wydających się błahymi, troskach i kłopotach.