TO JEST STARA STRONA! Kliknij >>> NOWA STRONA www
Toggle Bar

Doświadczenia Marty (30 lat)

Data: .

Wolontariuszka Marta

Współpracę z Hospicjum „Światło” rozpoczęłam w marcu 2013 roku. Na początku polegała ona głównie na pomaganiu w spożywaniu posiłków i dotrzymywaniu towarzystwa podopiecznym. Spacerów po pięknie utrzymanym, kipiącym przyrodą terenie przy budynku hospicjum, gdzie pomagałam przemieszczać się pacjentom na wózkach inwalidzkich, były do tego świetną okazją. Z czasem rozmowy stawały się bogatsze w tematy, co wynikało pewnie z bliższego poznania. Do moich zadań zaliczałam również drobną pomoc w postaci parzenia kawy, chodzenia na zakupy, czy zmiany pościeli.

Pierwszą panią z którą, zaraz po rozpoczęciu mojej współpracy, nawiązałam szczególnie bliski kontakt była wspaniała pani Basia. Odbywałyśmy razem spacery trwające od śniadania do obiadu, zawsze odwiedzając kaplicę, gdzie moja podopieczna modliła się za wszystkich: rodzinę, bliskie osoby, personel, wolontariuszy. Była bardzo pobożną i miłą osobą, która dużo myślała o innych, nigdy się nie skarżyła i – choć nie mogę być całkowicie pewna spędzając z nią tylko ten krótki czas – wydaje mi się, że pokornie znosiła wszystko czym ją los doświadczał. Jej skromne i ciche obejście, dobroć i serdeczność udzielały się każdemu z kto z nią przebywał, budziły podziw i uszanowanie.

Najprzyjemniej jest słuchać historii z życia ludzi starszych. Ich bogaty bagaż doświadczeń sprawia, że przez samo opowiadanie uczą właściwego podejścia do różnych spraw. Najbardziej utkwiły mi w pamięci wspomnienia pani Marii – o jej przeżyciach w czasie wojny, gdy była jeszcze młodą dziewczyną. To ile przeżyła, w jaki sposób opowiadała o sobie i swoim życiu wzbudzało pełen podziwu szacunek, wydała mi się bardzo dobrą, mądrą i skromną osobą.

W pamięć wryła mi się również znajomość z panią Jolą, która nie skończywszy jeszcze 50 lat zmagała się z nowotworem kości. Bardzo długo pozostawała pełna werwy i radości życia, można było z nią swobodnie porozmawiać i pożartować praktycznie na każdy temat. Nie zapomnę ile naśmiałyśmy się z opaski na włosy, którą przyniósł jej jeden z wolontariuszy. Była zielona z 2 guziczkami, więc ewidentnie dla małych dziewczynek, ale nosiła ją żartując, że chciała opaskę i dostała „z takimi kulkami”. Pani Jola wróciła do domu, by po jakimś czasie stać się znów mieszkanką hospicjum i tu zakończyć życie.

Po upływie kilku miesięcy spędzanych na wykonywaniu prostych czynności i wartościujących rozmowach, zaangażowałam się w inne zadania, związane pielęgnacją i higieną, dzięki czemu mogłam w pełni urzeczywistniać swoje pragmatyczne podejście do życia i spełniać się w zawodzie opiekuna medycznego.

Moje godziny spędzane w hospicjum dotąd mają podobny przebieg. W zależności od tego, jakim czasem dysponuję, zjawiam się o 7.30 by wraz z personelem uczestniczyć w pielęgnacji porannej, czyli myciu, czesaniu, zmianie pampersów, zmianie pościeli. Pierwszą osoba która mnie ostatnio wita, jest pan Marek, który idzie do kuchni by zrobić sobie kawę. Rozmawiamy o tym jak minęła noc i jaka zapowiada się dzisiaj pogoda.

Po porannym myciu, około 8.30 jest śniadanie, które podaję niesamodzielnym pacjentom. Między śniadaniem a obiadem, przy ładnej pogodzie spaceruję z pacjentami na wózkach po ogrodzie, jeśli pogoda nie dopisze, spacerujemy po korytarzu, zaglądamy do kaplicy lub robię kawę i pijemy ją w pokoju dziennym. Dwa razy w tygodniu o 11.00 odbywa się msza św., pomagam wtedy w przemieszczeniu pacjentów do kaplicy i uczestniczę w niej razem z nimi. Żeby zaspokoić swoją potrzebę niesienia praktycznej pomocy, pytam podopiecznych, czy chcieliby na przykład by im obciąć paznokcie (a pań – również pomalować), wymasować stopy, zrobić coś do picia, napoić – osoby słabsze, pójść po zakupy. Wszystkie czynności wykonywane przy pacjentach konsultuję zawsze najpierw z personelem. Tak mija czas do 12.30, kiedy podawany jest obiad. Najczęściej z porą poobiednią kończę mój dzień w hospicjum, choć kilka razy zdarzyło mi się zostać do pory podwieczorku o godzinie 16.00, by uczestniczyć w kąpaniu w wannie lub innym rodzaju pielęgnacji.

W pełni zgadzam się z definicją mówiącą, że wolontariat niesie ze sobą liczne korzyści niematerialne. Dla mnie najważniejszą jest radość z tego, że jestem obdarzana zaufaniem podopiecznych, co uwidacznia się w rozmowie, kiedy ktoś zwierza mi się swoich uczuć, mówi o cierpieniu, tęsknocie za przeszłością, za domem, o tym kto lub co go denerwuje. Dzięki takim rozmowom, a właściwie słuchaniu, przekonuję się o zdolności do empatii, czuję się potrzebna, podwyższam swoją samoocenę. Ważne jest też dla mnie uznanie ze strony personelu, dobry kontakt z sympatycznymi paniami rehabilitantkami, życzliwymi paniami pielęgniarkami i panami pielęgniarzami, opiekunkami i opiekunami medycznymi oraz zdobywanie i poszerzanie doświadczenia i wiedzy.

Polecam wolontariat wszystkim, którzy zatracili sens życia, użalają się nad sobą i swoją życiową sytuacją, nie mają jak spożytkować wolnego czasu, czują się niepotrzebni, wyobcowani, opuszczeni, zobojętniali na wszystko co ich otacza. Jeśli posiadają chociaż krztę empatii i nie utracili całkowicie chęci działania być może odnajdą w wolontariacie to czego nie mogą odnaleźć nigdzie indziej, poczują, że są osoby i sprawy ważniejsze od ich błahych bolączek, odsuną własne problemy na drugi plan. Wszystkich, którzy zastanawiają się nad takim rodzajem wypełniania czasu, odsyłam do sentencji Seneki Młodszego, która jest moją maksymą życiową: „Alteri vivas oportet, si vis tibi vivere” (Musisz żyć dla innych, jeśli chcesz żyć z pożytkiem dla siebie).